Thursday, 13 October 2011

la Biennale di Venezia - Arsenale, dzień drugi OSTATNI

a ja pisze i pisze, a wy wcale nie czytacie...
ale ja to rozumiem oczywiście - pewnie śmiertelnie was już znudziłam tym biennale. :)))
no dobrze, to już ostatni post, miałam jeszcze w planach jeden dodatkowy, ale postaram się nie rozpisywać i ograniczyć do jednego.

chiedo scusa anche a chi non legge in questa strana lingua che è polacco. credo di non essere in grado di raccontare tutto questo ne in italiano ne in un'altra lingua per me straniera. poi potete immaginare che per scrivere dell'arte occorre avere i mezzi giusti, usare il linguaggio giusto e io non mi fido del mio modo di parlare\scrivere che a tante persone in italia fa ridere da morire a volte (anche se parlo meglio di Totti, mi dicono, che tra l'altro potrebbe non essere un gran complimento). le espressioni che uso renderebbero incomprensibile quello che voglio dire. scusate ancora, ma niente traduzioni questa volta, sforzatevi un po' con i traduttori online. ;)))


arsenale

największe zauroczenie: URS FISCHER - gdybym miała wskazać jedno, jedyne dzieło, które najbardziej mi się "podobało" z całego arsenału, nie miałabym zupełnie żadnych wątpliwości - to właśnie ono. przebłysk geniuszu i stearyna. woskowe figury, które spalają się jak olbrzymie świece. chciałbym wierzyć, ze spalają się od początku biennale. jeśli tak, to ciesze się, ze przyjechaliśmy prawie pod koniec imprezy! powolny proces rozkładu.nawet nie wiem jak to jeszcze określić, prawdopodobnie niepotrzebnie w ogóle próbuję i absolutnie nie zaglądnę w tym celu po podpowiedz do katalogu, bo chciałabym zatrzymać to wrażenie nie psując go sobie "zamierzeniami" autora, czy ingerencja jakiegoś krytyka. widać o co chodzi, prawda?


a to drugie w kolejnosci zauroczenie - proste? proste!takie jest najlepsze, od razu widac w czym rzecz - animacja i leporello (mariana castillo deball)


zbieractwo: od lat obserwuje, ze coraz więcej pojawia się dziel "zebranych", znalezionych, projekty artystyczne już nie polegają na wykreowaniu sztucznego świata, ale powstało zjawisko zbierania rożnych dziwnych rzeczy. na przykład w arsenale możemy sobie przejrzeć archiwum opisów fotografii prasowych, ale a nie samych fotografii  (elisabetta benassi).


notes z numerami telefonów marokańskiej babci analfabetki (yto barrada),


czy tez fotografie zwykłego życia w szanaghaju (birdhead),


o licach chińskich szaf, służących do wykonania "para-pawilonu" nie wspominając (song dong)...


naśladowanie
cecha charakterystyczna innego rodzaju twórców jest naśladowanie.
naśladują przyrodę (gerard byrne i franz west)


naśladują architekturę (andro wekua)


naśladują innych sławnych artystów (?)


i wystawy sklepowe (luca francesconi i mai-thu perret)



kolejki
w tym roku wyjątkowo obrodziło w kolejki. owszem, zdarzało się to już wcześniej, ale nigdy w takich ilościach. jasne, doskonale orientuje się, że są ważne te wszystkie normy bezpieczeństwa, że ilość uczestników jest również zaplanowana wielkością pawilonu, czy rozległością wydarzenia, kaprysem artysty itp. ale czekanie w kolejkach ponad półgodzinnych na takiej imprezie jak biennale to jest okropną stratą czasu. wybaczcie więc wszyscy wspaniali artyści, którzy tworzycie w oparciu o liczebność publiczności, ale ja się wypisuję, wnerwia mnie to. i jeszcze ta niezdrowa sensacja, ten szemrzący tłumek przed pawilonami ograniczającymi dostęp. jak gdyby to właśnie był klucz do sukcesu. kazać na siebie czekać, obserwowanie twarzy wychodzących, skwaśniałe miny - "to pewnie jakiś skandal", zadowolone twarze - "będziemy stali do upadłego". he he he, można by to sfilmować, ciekawy temat na niedługie wideo, hmmm? ;))))


najdłuższa kolejka -  james turrell. dwie przestrzenie zalane światłem zmieniającym się powoli z czerwieni w fiolet - skrajne pasma z widma światła. pokój do którego wchodzi się wyłącznie w skarpetkach obleczonych w szpitalne ochraniacze ma zaokrąglone wszystkie katy, wiec ma się wrażenie chodzenia w pustce absolutnej. doznanie nieomal mistyczne, brak jakichkolwiek cieni i my zawieszeni w kolorze, druga przestrzeń z której również wydobywa się światło, tez sprawiająca wrażenie nicości, niekończącej się mgły.


śmieci
o śmieciach wspominałam już w pierwszym poście na temat biennale. tym razem dorzucę jeszcze kilka zdjęć, żeby dopełnić obrazu. doskonale rozumiem, ze nasza cywilizacja to tak naprawdę jeden wielki śmietnik, a korzystanie z odpadków przy tworzeniu sztuki jest wielce chwalebne (recycling), to nic innego jak wykorzystywanie materii dostępnej, symbolu naszych czasów, nie wiem jak to jeszcze określić... podziwiam wielkie instalacje twórców afrykańskich, którzy potrafią wyczarować naprawdę wyjątkowe dzieła (tak!) sztuki. (nicholas hlobo)


ale halo! ale nie w ten sposób! dobrzy ludzie, miejcie szacunek dla własnej osoby, bo czasem myli mi się biennale z wystawa "recicl-arte", którą rok rocznie urządzają dzieci ze szkół w naszej wsi.


video
filmy video rozrosły się straszliwie. nie no wiem, zawsze były dość długie, ale spora część artystów jakoś potrafiła się wstrzelić z czasem i treścią w realia biennale, teraz natomiast, żeby obejrzeć wszystkie filmy trzeba by wejść do arsenału przynajmniej dwa razy, co jak wiemy wymaga dwóch biletów (giardini idem), zastanawia mnie brak wyobraźni kuratorów, którzy narażają wybranych przez siebie artystów na niezauważalność, czy tez mylny odbiór - dlatego, że żaden zwiedzający nie ma najmniejszej szansy na obejrzenia wszystkich filmów. najczęściej kieruje się regułą - widziałem 5 minut, widziałem wszystko... mam szczególne upodobanie do sztuki video, dlatego żal, naprawdę żal mi tych wszystkich nieobejrzanych filmów!!

no i jeszcze jedno, zaobserwowałam dziwna właściwość - przy oglądaniu filmu omera fasta w pewnej chwili bohater wychodzi z pokoju i nagle oglądający również zaczynają wychodzić, podobnie było przy projekcji filmu mahomeda bourouissa. dlaczego? 

mniejszości seksualne
to, co jak dla mnie tworzy ów przejmujący klimat biennale, dzięki czemu czujemy się tak wspaniale i wyjątkowo, a jednocześnie odrobinkę nie na miejscu, uświadomił mi kiedyś napotkany przypadkowo w restauracji pan. parę lat temu, kiedy jeszcze mieliśmy sile i chęci by zabierać dziatwę na tego typu wycieczki, albo gdyby na to spojrzeć inaczej - kiedy jeszcze nie było chętnych na opiekę nad nieletnimi (dokonaliśmy dwa razy tej "rzeczy niemożliwej"), zatrzymaliśmy się na obowiązkowy słoiczkowo-makaronowy obiadek w "typowo" włoskiej pizzerii prowadzonej przez hinduska rodzinę. i tam właśnie odbyła się ta przedziwna rozmowa. zaczęło się niewinnie od pytania: czy to wasze dzieci? tak... głębokie spojrzenie na moja osobę: jak mogłaś pozwolić sobie zrobić dwoje dzieci? eeee.... dwóch panów z zainteresowaniem obserwowało nasza walkę z bagażem gadżetów, termosy, słoiki, pieluchy. i jeszcze wam się chce tu przyjeżdżać... podziw i szacunek. pewnie musicie się trochę dziwnie czuć? eeee... nie, niby czemu? no jako mniejszość seksualna! jesteście hetero? po tych słowach już wszyscy w pizzerii gapili się na nas jak na okazy. potem panowie, którzy siedzieli przy stoliku obok opowiedzieli nam z grubsza, że biennale to typowa odskocznia i wymówka, że owszem obaj są żonaci i jeden z nich również odrobinę dzieciaty (ale dwoje to doprawdy przesada), ale, że przyjazd tutaj pozwala im na chwilkę zapomnieć o tej smutnej rzeczywistości i poczuć się wreszcie na miejscu, "ale dla was pewnie jest odwrotnie?" hm, czasem zdarzają się podobni nam desperaci, pchający wózki i dźwigający przychówek w nosidełkach, ale od kiedy przemiły pan uświadomił mi faktyczny stan rzeczy rozkoszuję się byciem mniejszością seksualną. może nawet kiedyś pojadę owinięta w jakiś sztandar czy transparent...


padiglione italiano
wielki, wielki jarmark! idea była taka, żeby wybrane postacie życia kulturalnego wskazały swoich ulubionych artystów, dodatkowo jeszcze patriotycznie wybrano prace na temat tegorocznej rocznicy zjednoczenia włoch - efekt? hmmm, kiermasz, jarmark... negatywne odczucia to zbytnie przemieszanie, chaos, pozytywne - każdy ma swoje 5 minut w pawilonie i każdy zwiedzający znajdzie na bank coś dla siebie. (nawet taka zrzęda jak ja ;)))


polityka
niestety wszędobylska, dla wielu pewnie bardzo interesująca jako temat do uprawiania sztuki... ale zal mi trochę tych biednych włochów, bombardowanych zewsząd podobizną pewnego znienawidzonego polityka, którego nazwiska w tym blogu NIE NAPISZE, bo zbyt wiele we mnie obrzydzenia do tego człowieka (człowieka? jestem dziś szczodra). tak samo z reszta ma się sprawa z prezydentem pewnego bardzo potężnego państwa za atlantykiem, który stal się wręcz ikona - pojawiał się wszem i wobec tam, gdzie cokolwiek miało choćby cień wydźwięku socjopolitycznego. dlatego zamiast pokazywać ich pokażę kadr z filmu o dominikanie i haiti: niewidomy dominikańczyk niesie beznoga haitankę - mocna, naprawdę przekonująca metafora sytuacji ekonomicznej i politycznej wyspy, którą dzielą te dwa państwa. czy tez raczej wyspy, która je łączy. niesamowite.


to moze jeszcze rzut oka na "ameryka kontra afryka" w wydaniu rashida johnsona


museo della mafia
nie mam niestety żadnego zdjęcia z tej części wystawy w arsenale (aparat odmówił współpracy), która opowiadała o mafii. zapewniam jednak, ze odcisnęła się w głowie bardzo mocno. szokujące pierwsze strony gazet (autentyczne) z artykułami i fotografiami ofiar mafijnych porachunków. czy to była jakaś moda w latach 70 i 80, żeby na pierwszych stronach publikować powyginane pośmiertnie ciała ofiar? bez znaczenia, czy pokazywały bossów, czy walczących z nimi przedstawicieli prawa... historie, postacie... na co dzień mam wrażenie, ze czytam o jakimś filmie, który nie dotyczy tego kraju, ale w momencie, kiedy uświadamiam sobie, ze to jednak integralna część mentalności, te zemsty, pomówienia, ploteczki, krzywe, obłudne uśmiechy miedzy sąsiadami, na ulicy i prawdziwa, najprawdziwsza śmierć, no to emocjonalnie leżę powyginana jak te ciała. mocne przeżycie.

tu w pawilonie chorwackim podgladam sama siebie... (tomislav gotovac)



a tak w ogóle to było jak zwykle świetnie, wspaniale, było bogato i wyczerpująco! co tam kolejki, zmęczenie i bolące nogi - wrócimy za dwa lata jak dożyjemy ;) 
przykro mi trochę, ze nie dałam rady zawrzeć w tych trzech postach WSZYSTKIEGO, co widziałam, ale zdaje sobie sprawę, ze i tak za bardzo się rozpisałam :))) przepraszam!

Tuesday, 11 October 2011

la Biennale di Venezia - pawilony narodowe - wciąż dzień pierwszy

wydłuża się w czasie to moje pisanie o biennale...  przygotowanie posta i obróbka zdjęć to niestety żmudna robota zwłaszcza jak w domu hula grypa żołądkowa, dopadająca co dwa dni kolejnych członków rodziny. proszę o wybaczenie. oto następny kawałeczek:

centralna część wystawy biennale znajduje się w parku zwanym Giardini - pawilonów jest ponoć 29, w tym księgarnia niedaleko wejścia i pawilon "italia", w którym odbywa się wystawa zbiorowa. pewnie zastanawiające jest czemu włosi nie maja swojego pawilonu? mają, mają, w arsenale znajduje się kilka "pominiętych" w giardini pawilonów, które w rzeczywistości pawilonami jako takimi nie są, to po prostu sale wystawowe. myślę, ze od paru lat haniebnie zaniedbujemy część wystaw w wenecji, które rozsiane są po wszystkich zakątkach miasta, niestety w dwa dni nie da się oblecieć giardini, arsenale i całej reszty. chciałabym kiedyś posiedzieć tam przynajmniej z tydzień!

dla ułatwienia podzieliłam pawilony wg moich osobistych wrażeń:


tak

christian boltanski (francja) śmierć i narodziny, niesamowita (tego przymiotnika pewnie będzie dużo) instalacja, olbrzymia (tego tez!) wypełniająca cala przestrzeń pawilonu, rusztowania po których przesuwają się napędzane rolkami fotografie noworodków, w sali obok - licznik narodzin. od czasu do czasu rozbrzmiewa dzwonek i wszystko staje. bije również licznik zgonów, fabryka istnień(?). tak to wyglądało:


fransisco bassim (venezuela) - bardzo, bardzo zabawne i sławne postacie fruwające po ścianach pawilonu wenezueli, rzućcie okiem na zdjęcia, bardzo trafiona stylistyka, nieprawdaż? a jednocześnie taki nieduży, drążący, prawie niewyczuwalny, ale niepokój, straszydełka. jeśli chodzi o pawilon wenezuelski, to jeszcze ani raz się nie zawiodłam i za każdym razem wychodzę zaczarowana (wiem, mówi się "oczarowana" ale chodziło mi o coś innego ;)))



lee yongbaek (korea) - po "wow" dużo wykrzykników (wow...!!!), chylę czoła przed koreańskim pawilonem. przez szybę widać zwycięska walkę monstrualnego dolfie z własną forma do odlewu, w głębi dolfie-pieta, równie okazałych rozmiarów, kwieciste instalacje wideo, kwieciste kurtki z nazwiskami tych, którym instalacja była dedykowana i jeszcze jedna sala w głębi, z czymś co naprawdę, ale to naprawdę robiło wrażenie: lustra w złotych ramach, na których w akompaniamencie huku wystrzału z broni pojawiał się ślad po kuli i odpryskujące kawałki szkła w zwolnionym tempie. na dodatek znienacka. najpierw chwila paniki, a potem czekaliśmy, żeby uchwycić ten moment. wow...!!! zapiera dech w piersi, nie żartuję!


jennifer allora & guillermo calzadilla (usa) performance przed pawilonem - biegacz na bieżni napędzający gąsienice odwróconego dołem do góry czołgu. potworny hałas, nie dało się przejść obok obojętnie. oczywiście można iść w dalekie wycieczki po symbolach, po interpretacjach i tak dalej, mnie wystarczył sam moment, nie trzeba było już nad tym rozmyślać - waliło po głowie.


alejandro cesarco & magela ferrero (uryguay) - niewielka przestrzeń i intymna rozmowa dwojga młodych ludzi, hipnotyzująca atmosfera, do tego kilka obrazów, napisy, rozważania, długo można by tam siedzieć...


hajnal nemeth, crash - passive interview (węgry) - bardzo mi się podobało. rozwalony samochód, wyjęty z kontekstu "drogowego", oświetlony czerwonym światłem w pustym pomieszczeniu, do tego video performance, pseudo opera oparta na rozmowie na temat wypadku, partytura wystawiona na stojakach na nuty. wszystko razem tworzyło niesamowity (no znów ten przymiotnik!) klimat, groza wisiała w powietrzu, a jednocześnie miało się wrażenie, ze to nas nie dotyczy, sztucznie wykreowany dystans do problemu, a problem jak wiadomo tragiczny.



andreas eriksson (szwecja) - wnętrze\zewnętrze, architektura\natura - pewnie łatwo będzie sobie wyobrazić ten klimat, dużo przestrzeni, monochromatyczne obrazy, zazdroszczę tym, którzy potrafią w ten sposób ograniczyć swoja paletę.


tabaimo (japonia) - tele-soup, taki miala tytul ta instalacjo-animacja, tu tez trzeba było chwilkę poczekać, w sumie nie wiem po co, bo było to tak imponujące, ze zrobiłoby na mnie wrażenie nawet gdybym tkwiła tam wbita w tłum, zaokrąglona podłoga i lustra potęgowały efekt.



diohandi (grecja) - w półmroku przechodziliśmy szeroka, biala kladka po pawilonie zalanym woda w stronę skąd widać światło. nie było tam nic więcej - woda wszędzie i w ciszy przechodzące osoby... piękne, to mało powiedziane. pseudo bizantyjska fasada została natomiast pokryta drewnem.


fabrizio plessi (venezia) - tak właśnie, wenecja ma swój pawilon na biennale... jak osobne państwo i tez można tam wchodzić "na pewniaka". niesamowita (!) instalacja. olbrzymie łodzie, w których na zamieszczonych we wnętrzach telewizorach kaskadami spływała woda. znów woda i znów światło!


markus schinwald (austria) - w pawilonie austriackim podobało mi się wszystko, ale to dokładnie wszystko! i wszystko "grało" idealnie jak w akordzie. rozebrane na części krzesła powciskane miedzy dziwne, wąskie korytarze, podwieszone z sufitu (tak, ze można było oglądać stopy chodzących po pawilonie ludzi), obrazy stylizowane na starych mistrzów ze zgrzytliwymi "dodatkami" i film video, zapętlony, kilkuminutowy "balet" (?), coś na kształt układu choreograficznego z podwójnie brzmiącym głosem. trudno to wytłumaczyć...




nie

dora garcia (hiszpania) - chodzilo o "okupacje" pawilonu, zamiast wystawy... nie no jednak mimo szczytnych planow wygladalo to po prostu jak nieudana wystawa.


hany armanious (australia) - "poskładanie" przedmiotów codziennego użytku ponoć może dać nam przyjemność obcowania z wyszukaną estetycznie formą przestrzenną... tak wyszukaną, ze wyszliśmy poszukać jej gdzie indziej!

crystal of resistance (szwajcaria) - "nowa forma, która prowokuje nowe myślenie... ", ja tam widziałam głownie instalację z folii bąbelkowej, kartonu i taśmy klejącej, a wpuszczono nas tylko dwa kroki za próg, była już 17:45, wiec ze szwajcarska punktualnością zamykali pawilon.


jennifer allora & guillermo calzadilla (usa) - kolejka - nie daliśmy rady zobaczyć performance'u odbywającego się w środku.

empty zones (rosja) i light and darkness of symbols (serbia) - chyba mogę wymienić jednym tchem oba państwa. pomimo, ze generalnie profesjonalizm, aranżacją przestrzeni itp. super, to mam wrażenie, że ciągle jeszcze leczy się w tych pawilonach rożne kompleksy narodowe obu państw. bardzo chciałabym zobaczyć kiedyś coś, co nie jest związane z historia, gułagami, swastykami, zimna syberią lub narodowym socjalizmem i architekturą, myślę, że znalazłoby się paru artystów, którzy z uporem maniaka nie przerabiają wciąż na nowo tych zagadnień. polskę w sumie tez można by w tym roku podciągnąć, gdyby nie to, ze niepolski artysta ja reprezentował.

performing history (rumunia) - międzypokoleniowy dialog o sens sztuki w ogóle.

30 days of running in the place (egipt) - multimedialna dokumentacja performance, dokumentacja manifestacji z zamieszek w kairze, podczas których artysta został zabity. doceniam ten rodzaj hołdu i poświecenie, ale niestety ta wystawa do mojego wnętrza nie dotarła, chociaż sam kontekst wstrząsający.

arur barrio (brazylia) - nie podlega ponoć klasyfikacji będąc jedna z najbardziej postępowych wystaw na biennale, hmmm... jakoś jednak nie bardzo ta postępowość do nas dotarła, bardziej na pewno do pewnego małego chłopca, który powtarzał bez wytchnienia - "tu śmierdzi ryba, tato, tu śmierdzi ryba, bo tu leży zepsuta ryba..."


nie wiem

holandia - przepraszam o co chodziło?
belgia - nawet ciekawie, ale musiałam sobie przypomnieć z katalogiem w reku.


czechy/slowacja - gdzieś to już chyba widzieliśmy... aaa, no tak, dwa lata temu w tym samym pawilonie?
izrael- rurek ci u nas dostatek, duży plus za video o butach.


finlandia - halo, halo, co oni tam wystawili? nie pamiętam...
dania- patrz finlandia, ale kusząca była torebka sprzedawana z katalogiem, rany! tylko żeby zawrzeć sedno w torebce a nie w wystawie? ojeja...
niemcy - trumny z napisem fluxus, ktoś się tu odcina od korzeni w wielki świątobliwym stylu. chyba mi się podobało, tylko ta stylizacja...
GB - trochę dziwna "instalacja" na pawilon narodowy, ani tu nic angielskiego, ani nic w temacie, za to dużo kurzu i mega kolejka, o kolejkach tez jeszcze będzie, plusik za napis w ostatnim pomieszczeniu, po długim krążeniu wśród kurzu i gratów o węgiersko-żydowskiej proweniencji taki oto napis: IS THIS ART OR IS THIS ME?
kanada - w sumie podobały mi się obrazy, ale całość robiła wrażenie powstawianych bezładnie gratów. pewnie to ten zamierzony efekt...



pawilon polski - gdyby chcieć skomentować polski pawilon trzeba by wniknąć w takie zagadnienia jak syjonizm, antysyjonizm, antysemityzm i jeszcze inne, których nazwać nie potrafię. wyobrażam sobie, ze chodziło o rodzaj prowokacji, pewnie się udała, chociaż podczas naszej wizyty raczej na to nie wyglądało. izraelska minister kultury i sportu tam nie weszła, natomiast delegacja polska cala zadowolona gratulowała sobie sukcesu (pomimo krytyki, a może właśnie dzięki niej?) chyba potrzebuje jeszcze czasu, żeby to przemyśleć, ale o zachwytach raczej nie będzie mowy...


dodatkowo rzut oka na wystawę o tym, czego pragną kobiety:


w przygotowaniu jeszcze post o arsenale i małe podsumowanie! mam nadzieje już na dniach :) buziaki dla wytrwałych, którzy przebrnęli przez tego posta.

Wednesday, 5 October 2011

la Biennale di Venezia - Giardini, Padiglione Italia - dzień pierwszy



o 5 rano zadzwonił budzik, więc prędko, prędko poderwaliśmy się z łóżka w pełnej gotowości. odjazd przewidywany na 6 rano - o czasie, 4h w podroży, pół godziny szukania hotelu, pół godziny autobusem z Mira do Wenecji, vaporetto kolejne pół godziny i o 12 byliśmy na miejscu, ach i jeszcze półl godziny w kolejce po bilet... pocieszający był fakt, ze ci którzy wykupili bilety przez internet też stali pół godziny po odbiór tegoż...więc nie plułam sobie w brodę, ze nie zadziałałam bardziej perspektywicznie.

ci co byli i widzieli, wiedza doskonale na czym polega wyścig z czasem na biennale. wszystkiego jest mnóstwo. każdy pawilon to osobna wystawa. mam trudności, żeby wchłonąć wszystko, reaguje intuicyjnie: macie 5 minut, żeby mnie przekonać, jeśli pod sufitem nie zabłyśnie żarówka (metaforycznym sufitem oczywiście), to wychodzimy. tym razem zabłysła... wielokrotnie!



pawilon centralny "Italia" 
pierwsza część wystawy ILLUMInazioni

no właśnie... pawilon tzw włoski, czyli wystawa zbiorowa. kuratorem jest niejaki vittorio sgarbi, we włoszech odbierany raczej jako telewizyjny pieniacz nadużywający swoich przywilejów w celu tzw. "wyrywania lasek", których jednak nie szanuje, bo najczęściej obdarza epitetem "capra" czyli koza. to jego uniwersalna odpowiedz na wszystkie niewygodne pytania. kolekcjonuje również wytrwale wyroki sądowe, zwykle skazujące, ale ponoć jako znawca sztuki ma szerokie horyzonty... dałam mu szanse.
i w sumie było tłusto (ależ to brzmi w kontekście artystowskim, he he).

najbardziej niepokojący element pawilonu "the others" - wypchane gołębie maurizio cattelan porozstawiał wszędzie i w tak sugestywnych pozach, ze momentami strach, ze któreś z tych stworzeń narobi gościom na głowę był wręcz namacalny.



najlepiej zaś wyglądały w sali z płótnami Tintoretto, z której to wytrwale przeganiali zwiedzających strażnicy (nie zatrzymywać się za długo, nie podchodzić zbyt blisko, nie fotografować NICZEGO, a już na pewno nie gołębi, hehehe), pomimo swej niewątpliwej nowoczesności stary mistrz się jednak nie wstrzelił w klimat i zamiast wywołać zachwyt i zadumę w kontekście roku 2011 i imprezy jaka jest biennale raczej nie prowokował nic, bo nawet nie dało się za bardzo mu przyjrzeć (ciemność).

największe zauroczenie: Christopher Wool
osiem obrazów, przedstawiających powiększone i wydrukowane w technice sitodruku plamy (brąz, czerń, szarość) podobne tym, które wykorzystuje się w teście Roschacha (słynne plamy do interpretacji w psychoanalizie). niby chodziło o malarstwo nihilistyczne, "zrezygnowany malarz przyznaje się do tej interpretacyjnej korupcji przez czynniki zewnętrzne, dlatego mechaniczne powtarza ten sam wzór, zmieniając jedynie ton koloru". chyba mam dużą słabość do wielkich płócien, i do czystości idei. poprzednie zdanie to cytat z katalogu, z którym niekoniecznie się zgadzam, na pewno dużo wyjaśnia, ale nie oddaje uczucia z jakiego doznałam wchodząc do sali. wow!


(wychodzi na to, ze mam skłonności do czerni i bieli... i do psychoanalizy, ale to nieprawda)
monika sosnowska jest ewidentnie stalą postacią na biennale od paru ładnych lat. nie zabrakło jej i tym razem, ale w sumie chyba dużo większe wrażenie od jej instalacji zrobiło na mnie to, co zawisło na tylnych ścianach - david goldblatt obserwuje kryminalne aspekty u zwykłych ludzi, czy tez odwrotnie, aspekt zwykłości u kryminalistów. szereg zdjęć postaci połączonych z opisem ich życia i popełnionych przestępstw, wstrząsające. coś w rodzaju katharsis bowiem sam autor, mieszkaniec RPA, również padł ofiara napaści. skomplikowane historie pokazujące wartości moralne społeczeństwa podczas i po apartheidzie.


nathaniel mellors to jak dla mnie kolejny hit pawilonu włoskiego, gadające głowy, film, artystyczna, anarchistyczna soap opera, wykorzystująca język używany przez polityków, specjalistyczny bełkot, nieprawdopodobnie absurdalne sytuacje: "możesz - nie możesz". trochę potworne w swojej śmieszności. o nieokiełznany!


norma jeane pod którą to nazwa kryje się anonimowy artysta lub artyści. tutaj pomysł był całkiem prosty: pozostawić publiczności materiał do działań. popieram! uwielbiam patrzeć jak z sala muzealna zamienia się w salę zajęć plastycznych, każdy coś tam kleił, coś międlił w rekach, mógł nawet swoje wytwory zabrać do domu (!). no, tylko na ścianach nie pojawiły się same "szczytne hasła" (hehe), a raczej takie same, jak te, które zwykle ogląda się na ulicach. publiczność biennale nie odbiega zbytnio od normy (na ten temat tez jeszcze będzie). a to co widzicie na zdjęciach, było kiedyś plastelinowym sześcianem o barwach flagi egipskiej... który oddano publiczności do własnoręcznej obróbki - oto skutek:


amalia pica z argentyny pokazała oczyszczone z konwenansów przedmioty, pokazała jak można wykreować coś przy minimalnym nakładzie środków i osiągnąć jak dla mnie intrygujący efekt, miałam ochotę pogładzić te wypieszczone stroniczki, a dzwonek raczej pozostawał niezauważony, niektórzy wpadali na niego niechcący - jak dla mnie ważny element, instalacja sama w sobie, a w połączeniu z "planem" wręcz zabawna!


no to jeszcze ekscentryczna rodzina cindy sherman:


nasz sąsiad z Oleśnicy siegmar polke (ciekawe czy by się obraził za tego "sąsiada" ;)))


świat za błękitnym panelem, cześć instalacji kerstin brätsch 


w obliczu jakiejkolwiek porażki pewnie zadajemy sobie to samo pytanie co llyn foulkes...


żyjąc w elastycznych przestrzeniach gianniego colombo,


przyświecamy sobie światłem elektrycznym jak philippe parreno...


na koniec jeszcze małe, wzruszające zadanie domowe dla wszystkich:


jeśli kogokolwiek ciekawi kogo pominęłam w tekście i na fotografiach (a jest ich wielu!), na tej stronie odnajdzie wszystkich artystów z pawilonu Italia. w następnym poście będę pisać o pawilonach narodowych, będziemy razem krążyć po parkowych alejkach słynnych Giardini. :)))

Monday, 3 October 2011

La Biennale di Venezia 2011

od czego zacząć... od czego zacząć???

od początku, od końca, ogarnąć najpierw statystyki tego olbrzymiego przedsięwziecia, czy przelecieć chaotycznie po szczegółach? nogi mnie bolą, ramiona też. głowa mnie boli od nadmiaru (odwrotnie niż w powiedzeniu). ale było warto. było warto zorientować się co w trawie piszczy. zaspokoić pragnienie, żeby pojawiło sie coś, co z miejsca rzuci mnie na kolana. tak, chyba tego najbardziej potrzebowałam, tego kopniaka intelektualnego, mentalnej gimnastyki, tego dziesięciogodzinnego marszu, podczas którego w lot trzeba uchwycić to coś, co tkwi w każdym wystawionym dziele, tudzież śmieciu. bo śmieciowych dzieł jest jednak najwiecej. jakoś tak artyści w tym XXI wieku się uparli, żeby przetwarzać śmieci, tacy sa eko. i chwała im za to, tylko potem to wszystko wygląda tak bardzo do siebie podobnie, że nie sposób odrożnić genialnego artysty od zwykłego śmieciarza. w morzu chaotycznych instalacji (o nie, przepraszam, wiem, że w każdym pozornym chosie jest klucz i zawsze, ale naprawde ZAWSZE staram się do niego dotrzec) najcudowniejsze przeżycia fundują mi obiekty "czyste". ów wspomniany mentalny kopniak, krystaliczna myśl bez śmieciowego balastu, estetycznie doprowadzona do granic absurdu - tak doskonała i nieskazitelna, bez zadrapań i zbędnych szczegółów.

no dobrze, ale od czego zacząć?

od zdjęć?
od slów?
od czego?
od początku?

od przerwy na głeboki wdech i wydech, i na chwilkę drzemki też. tak wyglądałam dwa lata temu podczas tradycyjnego już wenecjańskiego maratonu, czyli biegu z przeszkodami po dziełach sztuki i SZTUKI.



ciąg dalszy w kolejnych postach - proszę wypatrywać niecierpliwie moich reportaży! :)))

Wednesday, 28 September 2011

the first anniversary


wow...
i would never thought that i manage to write a blog for such a long time . how was it to pass this year in my company? when i started it it was like third of fourth time i was trying to begin a blog, but guess what, it was too easy to give up writing, too easy to forget the password or simply find some excuse. still i am surprised i did it for one year already, it must be the merit of the time that passes every year faster and faster...

the biggest thank you goes to the Polish readers (serdeczne pozdrowienia dla polskich czytelników, chyba powinnam zacząć pisać wyłącznie po polsku!) that are the significant majority of all. suprisingly who finds my blog in the net is mostly searching for the information about valerian leaves or old books. i am really sorry i cannot satisfy your curiosity about it, i am neither a herbalist nor antique dealer. maybe i should think about it, i promise i will.

and a small request - when you pass through my blog please leave a comment, the comments help to keep it alive. thank you in advance.
big kiss to all the people reading this
xxx ag