Showing posts with label books. Show all posts
Showing posts with label books. Show all posts

Wednesday, 23 January 2013

metahistoria / metahistory

metahistory

The overarching narrative or ‘grand récit’ that gives order and meaning to the historical record, especially in the large-scale philosophies of history. (answers.com)

metastòria s. f. [comp. di meta- e storia]. – termine introdotto (1937) dallo storico aldo ferrabino per indicare la sfera di ciò che, pur non sovrastando la storia, permane costante nel fluire di questa.(treccani.it)

metahistoria - termin używany we współczesnej historiografii, oznaczać może świadome lub nieświadome nieobiektywne podejście do tematu, powielanie mitów historycznych. Czasami terminu używa się jako równoznacznego z filozofią historii. (wikipedia.org)


zaczynam od definicji. ale będzie o książkach, które ostatnio przeczytałam.
po pierwsze - kolejny raz z jamesem frazerem i jego "złotą gałęzią".
po drugie - dwa skoki na głęboką wodę w "ziemie zgryzoty" i "południe i magia" ernesto de martino.


a zaczęło się niewinnie od książeczek dla dzieci. bajeczek braci grimm, sarnich płuc i wątroby, jakoby należących do królewny śnieżki, ofiarowanych złej królowej ku pokrzepieniu się treściwym posiłkiem i jako dowód na śmierć pasierbicy (córki?) [tu, mozna poczytac o tym po wlosku]. wiedziona impulsem pogłębiania swojej wiedzy na ten temat (blablabla), wciągnęłam się na dobre w lekturę opracowań alison lurie, która dociekała źródeł bajek dla dzieci, analizując w pierwszej kolejności biografie autorów, a następnie badania angielskich i amerykańskich (pseudo)naukowców nad folklorem dziecięcym. (o tym pisałam w tym poście) podobno dzięki analizie bajek dla dzieci, przypowieści ludowych i tym podobnych można zrekonstruować scenariusze pierwotnych rytuałów, które służyły ochronie przed strachem, niepewnością, niewyjaśnionym zjawiskom. lurie uważa, że dzieci poprzez bajki maja możliwość przeżyć / przetrawić / uwolnić się od trudnych uczuć - zazdrości, złości, strachu przed opuszczeniem.

rytuały natomiast opisał dokładnie james frazer, rozłożył na czynniki pierwsze religie z rożnych stron świata, wszystkie znane ówcześnie wierzenia i tak dalej. jednym z ciekawszych fragmentów "złotej gałęzi" jest właśnie część poświęcona rożnym częściom ciała (grzechoczące żółte zęby, hehe) - przy okazji pozdrawiam wszystkie wróżki-zębuszki i inne myszki płacące za dzieciom za zęby, mamy miłośniczki porodów lotosowych, tudzież zbierające dziecięce kosmyki, pamiątki po przodkach i ozdoby choinkowe ;) i polecam im gorąco tę lekturę.




o ile dla lurie dziecko jest człowiekiem nieucywilizowanym, przechodzącym podczas dorastania tę sama drogę jaką przeszedł rodzaj ludzki podczas tysięcy lat swojego istnienia, tak ernesto de martino opisuje w swojej książce "zapomniany" przez świat obcas włoskiego buta. lukania, kalabria i apulia to tak zwane "europejskie indie", nie poddający się ucywilizowaniu region włoch, gdzie z powodzeniem do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku przetrwały magiczne wierzenia, wzmocnione dodatkowo przez zintegrowanie z religią chrześcijańską w swej najsurowszej katolickiej odmianie. owe ludowe "tradycje" to (wg. de martino) nic innego jak próba radzenia sobie z problemami nieuczonych ludzi wystawionych na głęboki stres związany z biedą, niedożywieniem, fizycznym zmęczeniem i rożnymi formami przemocy typowymi dla tego typu społeczeństw uwikłanych dodatkowo w seksualne tabu. w "ziemi zgryzoty" (którą nabyłam w samej słynnej galatinie, trzy kroki od kaplicy św. pawła) opisane są bardzo dokładne badania etnograficzne nad zjawiskiem tarantyzmu. niesamowita, bardzo emocjonująca książka, po której niestety pozostaje lekki niedosyt i pytanie "dlaczego?". "sud e magia" jest szerszym spojrzeniem na tę zagadkę i właśnie tu wracamy do definicji metahistorii. de martino używa tego pojęcia bardzo często. zanurzona po uszy w swej głębokiej ignorancji od paru dni zamęczam domowników dywagacjami na ten temat. no bo gdzie znaleźć dokładną definicje, skoro różne źródła przytaczają różne znaczenia? jak ogarnąć złożoność problemu, by moc wyjaśnić go pragmatycznemu inżynierowi? z racji ograniczonego skutecznie przez akademię sztuk przeciętnych (tfu! przepięknych) pola działania próbowałam jakoś umiejscowić metahistorię we współczesnej kulturze - performerzy jak kapłani odprawiający rytuały, rzeźby - totemy, instalacje - świątynie itp. rozpędziłam się na znak i (niewątpliwie chybiony) dowód tego, ze metahistoria wciąż nas prześladuje i dalej jesteśmy tylko ludźmi.

tak tak, wiem, to pewnie już przestarzale teorie z poprzedniego wieku (jeśli jest tu jakaś dobra dusza, która mogłaby mnie naprowadzić na wyższy etap wtajemniczenia kulturoznawczego to byłabym bardzo wdzięczna) i na dodatek zagubiłam się zupełnie w poszukiwaniach, bo tak naprawdę chciałam się tylko dowiedzieć jak powstają książki dla dzieci. kiedyś miałam taki plan, żeby zająć się tym trochę poważniej, ale jak widać łatwo zbaczam z obranej drogi by oddać się bez reszty mało profesjonalnym, teoretycznym rozmyślaniom, które jak zwykle przerastają mój rozumek. a potem śnią mi się bunkry z zamrożonymi w imię sztuki kawałkami mięsa... i tu opada welon tajemniczości z poprzedniego posta.

czas wrócić do lektury "gramatyki wyobraźni" rodariego chyba...

i guess, i own the apologies to all the english readers (if there are any) for this again-all-in-polish text. this is about my way through the james frazer's and ernesto de martino's reaserch about the ancient rituals and magic in human culture and history through ages. it's all began with my interest for the children's folclore and fairy tales. than it has precipitated into the wide perspective of the metahistorical concept, and finally it became an "art-horror" dream i described few days ago.

..e visto che i miei lettori italiani sono in costante calo, non mi resta che salutarli e promettere che la prossima volta scriverò qualcosa in italiano, salvo se venite a trovarmi qui, in questo blog.

Thursday, 25 October 2012

Janusz Korczak re dei bambini / TORINO 2012

somehow the celebrations of the "korczak's year" 2012 came also among the hills of piedmont. incredible but true.


yesterday in turin in the beautiful palazzo civico there was held the convention of the title "the life of a person has significance only if it has the social value and leaves something for the society" and i was really lucky to be there and listen. it was very impressive and somehow heart-warming. although the story of korczak's extreme sacrifice still brings tears to people's eyes. yes, i saw them yesterday. i wonder why it lasts for so long to assimilate those simple ideas... why now the people still find it strange and utopian to show respect for the "young humans", as korczak called the children and to admit that our lives do not begin when we are "adults", but from the very first moment we find ourselves between other humans. i came home with a folder full of papers with beautiful words on them. i'm still very moved and i still hear these wise words in my ears. lucky us raised with "kajtus the wizard"... pity you, who still have to discover korczak. click and read here.

sto anche pensando a cosa succede nelle scuole italiane. un giorno sono stata informata che bisognava "mortificare mio figlio per farlo imparare la disciplina" e "purtroppo" quel giorno la strategia non ha funzionato. o forse per fortuna? il brutto ricordo però rimane. come si può commentare una cosa del genere dopo la giornata passata tra le parole scritte da korczak e pronunciate dai suoi seguaci? dalla fondazione del primo orfanotrofio creato da korczak sono passati 100 anni, 70 sono anni passati dalla sua morte. lui ha sacrificato la vita per le sue idee e invece la educazione a scuola si basa ancora sulla vergogna, giudizio e umiliazione. non sempre per fortuna, ma spesso i grandi si dimenticano che sono loro responsabili dei rapporti con bambini e non al contrario. ma korczak forse è una figura troppo sconosciuta qui in italia. stupisce di più che tanti pedagogi si sono dimenticati che sono eredi di maria montessori! comunque sia sulle foto qui trovate dove e quando si può andare a vedere la mostra sul "vecchio dottore". buon divertimento e buon riflettere!



wczoraj w turyńskim ratuszu zebrały się wszystkie ważne figury i przedstawiciele społeczności polskiej i hebrajskiej we włoszech o turyńskich władzach nie wspominając. było bardzo uroczyście, ale jakoś tak naturalnie i bez zadęcia zbytnio. trzeba przyznać, że rys historyczny (marco brunazzi) był bardzo rzetelny, aspekty pedagogiczne pracy korczaka odczytane jasnym, ciepłym i przekonującym głosem prof. ewy jarosz nabierały realnych kształtów, niezwykła zupełnie inicjatywa i praca stowarzyszenia imienia korczaka z vercelli opisana dokładnie przez mirellę carpanese, a przemówienie - wspomnienie o korczaku uri orleva było absolutnie wzruszające.


kiedy zobaczyłam nazwisko uri orlev na zaproszeniu na konferencje o korczaku wiedziałam, że jeśli się tam pojawię, to na bank będę miała w torbie jego książkę. :) wczoraj podeszłam do uri orleva i poprosiłam o autograf dla dzieci. on uśmiechnął się i odpowiedział, że oczywiście. potem zerknął na książkę i zaskoczony zapytał "a skąd to przyjechało?". odpowiedziałam, że z polski, a autograf jest dla polskich dzieci. wtedy uśmiechnął się jeszcze cieplej i podpisał nasz egzemplarz. teraz ta brzydka książka, z piękną historia wreszcie została przez dzieci dokładnie obejrzana na okazję dedykacji. oboje stwierdzili, że boja się jej trochę mniej.





Friday, 12 October 2012

memobuq

presto si potrà consultare il nostro coccolatissimo "memobuq"!

wkrótce będzie można przejrzeć nasz katalog "memobuq"!

soon it'll be possible to fan the pages our catalogue "memobuq"!

Tuesday, 3 April 2012

non ditelo ai grandi (don't tell to the grown-ups) czyli nie mówcie o tym dorosłym

alison lurie.


e questo dovrebbe bastare. chi si aggira nei dintorni dei bambini sicuramente è anche andato qualche volta alla biblioteca con loro (no? dovrebbe immediatamente!), e chi si aggira nei dintorni delle biblioteche per bambini e ragazzi alison lurie la trova un po' dappertutto. o per lo meno io la vedo un po’ dappertutto.

“non ditelo ai grandi” ha un sottotitolo: “libri per bambini, tutto ciò che gli adulti (non) devono sapere”. È una raccolta di studi sui più importanti personaggi di letteratura anglosassone per bambini, da beatrix potter, passando per barrie, milne e addirittura tolkien. (ho cercato a lungo nel blog di anna castagnoli qualcosa su questo libro, convinta che lei lo avrebbe descritto molto meglio di me, ma invano.) è estremamente curioso, ma anche un pochino deludente venire a sapere come la vita, spesso un po' sfortunata, si converte nelle storie universali, le fiabe del XX secolo. la povera beatrix potter, chiusa nel suo mondo tra campagna e genitori tiranni, compie le sue tanto desiderate avventure come un coniglietto poco ubbidiente, signor barrie - sempre-bambino nella ricerca del suo mondo perduto con la morte del fratello o piccolo ma eterno rancore di ormai grande alan alexander m. verso il suo padre-gufo. sinceramente senza saperlo si vive questi libri in un modo diverso, più personale, senza leggere tra le righe le sofferenze dei suoi autori. hmm, mi chiedo adesso se è sempre la propria esperienza d’infanzia difficile a portare a scrivere libri per bambini? o delusioni dei ideali pacifisti (per esempio) a scrivere le saghe per adolescenti? una persona che non ha niente da reclamare verso la sua infanzia si metterebbe mai a scrivere per ragazzi o sono solo quelli che devono elaborare in questo modo qualche loro spina nel fianco che si occupano della letteratura per infanzia? certo, sto parecchio generalizzando l’idea, forse è solo il caso che alison lurie non aveva incluso altri scrittori forse meno emblematici, ma più “normali” se si può dire o ha scelto proprio quelli di cui si sa qualche particolare della vita privata.


najciekawszy, jak dla mnie, fragment książki dotyczy "dziecięcego folkloru". wszystkie te wyliczanki, przyśpiewki, wierszyki, które dzieci przekazują sobie z pokolenia na pokolenie, często z pomocą mam, przedszkolanek lub starszych koleżanek (autorka często i mocno podkreśla role kobiet w ustnym przekazywaniu kultury), jeśli dobrze się w nie wsłuchać, to traktują op poważnych sprawach dorosłego świata. według autorki istnieją wyliczanki, które przetrwały do naszych czasów od starożytności, zabawy podwórkowe, które niezmiennie, od stuleci powielają kolejne pokolenia dzieci. niektóre z nich szczególnie "surowe" w wyrazie są skrzętnie ukrywane przed dorosłymi i o ich istnieniu wiem wyłącznie dlatego, ze kiedyś sami byliśmy dziećmi. obserwując dokładnie gesty, wykonywane podczas tych zabaw antropologowie zaobserwowali, ze odwzorowują one dokładnie proces, historie "ucywilizowania" się pierwotnych kultur aż do naszych czasów. wypowiadane przez dzieci słowa maja wagę magicznych zaklęć na pewnym etapie życia. wchodzenie w dorosłość pociąga za sobą wiele frustracji, która w często niecenzuralnych wierszykach i dowcipach ma swoje ujście. dziecięcy folklor ma głównie za zadanie umożliwić dziecku zrozumienie i "kontrole" nad otaczającym go światem, wyswobadza od zakazanych impulsów i jest najstarszą praktykowaną formą sztuki w postaci przekazów słownych, tańca, magicznych rytuałów .

"ołtarzyk" ku czci "zabitego drzewa" ze szkolnego podwórka zrobiony przez ewę i jej koleżanki

it was really incredible to find out, that some fairy-tales of our childhood were altered by the male writers through ages. the original stories in great majority were told by women and treated about women. the grimms' tales there are 70 female characters with magic forces, while the males are only 21. the "first" versions of the oral fairy tales was doubtless "women's literature" created in opposite to the male's written literature. and it was all about women's life. unfortunately who put down the oral version was always tempted to add the moral conclusion, a good advice or a "softer" ending (as those folk tales were always considered to be a little dangerous to read) and the stories about brave women and a cruel world turned into victorian, elegant and secret messages with hidden sense, and nowadays all that was left from them are disney's princesses in rose dresses... what a horrible pity!

Monday, 27 February 2012

storia della bellezza - umberto eco


another great lecture for art lovers. even the little ones. thousands of pictures and really well done illustrative tables about the evolution of art themes and icons make this book a great help for everyone who'd like to explain different styles and historical periods to 7/9 year old art beginners. initially I was a little bit afraid of the eco's texts. I read several books of umberto eco and some of them I found quite difficult, as if the author would like to prove that you need to be a Phd or more level to understand some of it, but this one is really simple, even the philosophical concepts are described shortly and clearly. it's all about to illustrate "who, when, how and why". I love it.


prawdopodobnie polscy czytelnicy "historii piękna" mogą ostatecznie stracić cierpliwość dla umberto eco. à propos niezbyt lubiany przez włoskie media, bo zbyt lewicowy, przez co prawie nieobecny w życiu publicznym kraju (właściwie obecnym jedynie podczas promocji kolejnych powieści). myślę, że inny powód dlaczego nie zaprasza się go na debaty telewizyjne, to przerośnięty ponad przeciętną intelekt, którym dosłownie miażdży swoich interlokutorów. parę lat temu, dzięki uprzejmości violi miałam okazje delektować się polską wersją książki, przyznam się, że "poległam" przy tej lekturze... a powodem chyba jest wątpliwy poziom tłumaczenia, bo w oryginale naprawdę nie zionie tą potworną nudą, nie ma żadnych karkołomnych wyrażeń, które uniemożliwiają zrozumienie. wręcz przeciwnie. włoska wersja jest tak cudownie jasna i przejrzysta, że czytam ją młodemu pokoleniu. książka przydatna zwłaszcza w przypadku, kiedy młody człowiek dorobi się szkolnego kompleksu pod tytułem "ja BRZYDKO rysuję", pomaga zrozumieć, że w sztuce nie ma żadnego "ładnie i brzydko". polecam szczególnie rozdział piąty, pławimy się z rozkoszą w historii piękna potworów!


alcune ragioni per avere la storia di bellezza di umberto eco:
- utile per sfatare qualche pregiudizio del tipo - "medioevo era cupo e triste" o "i mostri sono brutti"
- utileper spiegare ai bambini che nel arte non esiste "brutto e bello"
- utile per capire come "viaggiano" certi concetti e pensieri
- grandioso per potersi avvicinare alla filosofia ed estetica
- sbalorditivo per il numero e qualità di riproduzioni

Tuesday, 7 February 2012

maurizio cattelan

źródło - internet

oddałam się z upodobaniem frywolnej lekturze nieautoryzowanej biografii maurizio cattelan i wow!, cokolwiek o nim kiedykolwiek pomyślano to kłamstwo. egocentryczny wieszcz sztuki zgrywający skromnego poszukiwacza myśli, lub odwrotnie, wybitny szczęściarz niewierzący w swa wielkość czy też wielki artysta po trupach dążący do sukcesu. żebrzący o kasę u swych przyjaciół biedak z widmem głodu prześladującym go nocami, bieda jako alternatywa dla konieczności "robienia" sztuki, sztuka jako praca, ale tez szczyt lenistwa, sztuka dla pieniędzy, a może raczej prześladujące go widmo sukcesu, nieuchronnie zbliżające się ku niemu od chwili narodzin. brak matczynej miłości i wykluczenie z rodziny doprawione hojnie matczyną miłością i rodzinnym wsparciem - maurizio jeszcze nie zdecydował co uczyniło go tym, kim jest dziś. totalny zamęt w tej książce, ale gładko i czysto opisany słowami francesco bonami, który przekona do sztuki współczesnej nawet największych wielbicieli klasycznego malarstwa sztalugowego i rzeźb antycznych. słowa tak wymuskane i kryształowe ciągi logicznych rozważań tak nieskazitelne, że w pierwszym odruchy łyknęłam te wszystkie sprzeczności "jak młody pelikan". w pierwszym odruchu, bo przy pierwszej próbie opisania własnymi słowami co właściwie zawiera tak książka runął piękny zamek z piasku. dalej nie wiem nic. mistrzostwo. autor zasługuje na mój szczery podziw.

źródło - internet

"Anche nelle opere d’arte, se uno vuole rubare un’idea da qualche parte, può farlo solo quando una sua idea è stata utilizzata da qualche altro prima di lui. Mi sono sempre chiesto se il secondo pittore che nella storia d’arte ha dipinto una crocifissione ha copiato o rubato l’idea dal primo che l’aveva fatta. Chissà se questo anonimo primo si è arrabbiato vedendo un altro quadro con lo stesso soggetto. Forse no. Forse era un ambiente più sano, in cui la vera sfida era fare la stessa cosa, trattare la stessa idea e lo stesso soggetto meglio degli altri. Come avviene oggi con le scarpe. Nessun calzolaio dice a un altro calzolaio che gli ha rubato l’idea della scarpa. L’importante è fare una scarpa più bella, più comoda, più robusta, migliore. Così doveva essere con le crocifissioni o con le deposizioni. Una gara a chi la faceva più efficace, più interessante, più profonda. Questa maledetta idea dell’idea unica, nuova, è una fissazione degli ultimi due secoli. Il copyright secondo me lo ha inventato qualcuno che non aveva tante idee e quelle che aveva voleva proteggere con la legge."
(Francesco Bonami - Maurizio Cattelan, autobiografia non autorizzata, Mondadori 2011)

Tuesday, 15 November 2011

pozdrowienia z kanapy

od paru dni ciesze się wątpliwym zdrowiem, gorączka, łamanie w kościach... pokapuje mi z nosa, który równocześnie jest zatkany, w ogóle chyba mózg również się zatkał - czytam, czytam choć niewiele przez tę mglę do mnie przecieka.


ale, że życie podczas grypy koncentruje się głównie na kanapie (i na piciu herbaty), to szybko przeciekł kolejny mendoza (tym razem nie aż tak zabawny na jakiego miałam wielka ochotę), a potem tokarczuk, do której po "biegunach" ma zbyt wygórowane oczekiwania. po tej szybkiej i nie do końca zadowalającej lekturze skierowałam swe oczęta ponownie w stronę elfriede jelinek, bowiem za pierwszym razem pochłonęłam ją łapczywie i nieuważnie, a stosik książek po polsku skurczył się nieomal do zera (jedna sztuka została znaczy, ale to kuncewiczowa maria, wiec poczeka). wracając do moich wyznań z pierwszego akapitu mózg mam kompletnie zatkany, ale mym siąpiącym nosem zdołałam wyniuchać, a łzawym spojrzeniem wyłowić takie oto piękne zdanie:

"czekanie to rzecz kobieca, chyba, ze chodzi o samochód osobowy ze specjalnym lakierem." (e.jelinek)

reszta jest o śmierci na rożne sposoby.
pozostawiam was ze złotą myślą z torebki pewnej słynnej herbaty



pozdrowienia z kanapy
xxx (ag)

Monday, 22 August 2011

pałac ostrogskich

jak homo-pisarze piszą książki, to głównie idą w seks, władzę i pieniądze, chociaż czasem zdarza się, że piszą i o miłości... a jak książkę spłodzi hetero-pisarz, to mamy sens życia i muzykę operową okraszoną lekkostrawną filozofią dla blondynek (blondynki to uwielbiają, wiem, bo jestem blondynką). moje ostatnie odkrycie:

"Większość krajów świata to kraje albo bardzo biedne, albo bardzo bogate. Prawie nie ma krajów średnich. Polska jest jednym z nielicznych krajów średnich i ktoś w Nowym Jorku uznał, że zbadanie projektu w idealnie średnich warunkach może pozwolić na określenie pewnych trendów, które mogą się okazać wspólne dla wszystkich krajów, zarówno biednych, jak i bogatych. A poza tym, skoro kapitał ma tendencję do uciekania z krajów bogatych do biednych, to za jakiś czas cały świat może się uśrednić i w przyszłości szara, nudna, kanciasta polskość będzie standardem światowym. Dlatego dobrze jest obserwować Polskę, żeby się do takich warunków przygotować."

i jeszcze:

"We Wrocławiu można dobrze zjeść. Na pewno miało to jakieś znaczenie dla Eweliny przy planowaniu wycieczki, ale najważniejsza była woda. Wrocław, oprócz Odry, ma jeszcze kilka innych rzek, sieć kanałów, sto dwanaście mostów, a gdy przychodzi wiosenna powódź, staje się jeziorem. Ale poza tym, że woda jest na powierzchni, woda jest pod spodem. Wrocław stoi na całym systemie podziemnych kanałów, zalanych korytarzy, bunkrów i sztolni, sal. Teoretycznie nie wolno w nim nurkować.
Naokoło Wrocławia rozciąga się równina, na której stoi sobie, zupełnie idiotycznie wyjęta z kontekstu, prawdziwa górska góra. Jest to Ślęża, czyli Sobótka. Miejsce kultów pogańskich i szatańskich. Gdy robi się ciemno, docieramy na polanę, na której kłębią się nieforemne kamienne kształty, jak gdyby ktoś wyrzeźbił w skale wielkie embriony. miejscowi znawcy twierdzą, że rzeźby są celtyckie, ale ja w to wątpię. Jeśli wierzyć starorzymskim autorom, mieściła się tutaj kwatera główna Naharwalów czy też Nahanarwalów. Autorzy późniejsi nie są zgodni, czy Nahanarwale byli Germanami, Wenetami czy Słowianami. Pewne jest tylko jedno: pewnego razu stąd zniknęli i odnaleźli się w Afryce Północnej."

to tyle wątków patriotycznych, reszta jest kryminałem ;)

Tomasz Piątek "Pałac Ostrogskich"

Friday, 22 July 2011

wasting the time

I found some old books from my grandpa's library... wonderful discovery! now I'm 'wasting' the time with them ;)))

Monday, 6 June 2011

hel / hell

today i am...


...drinking already the third tanzanian coffee.

...listening to "what's the frequency kenneth?" all the time (willing to dance the stipe's way, despite of my twisted ankle).

...drawing horrible illustrations, that suppose to be sensational, but they are not.

...reading a scandinavian mythology book i've got from my mom (thanks mom). i'm very much into it. it's much complicated than any other mythology, i've read. for the polish readers i have a "news": there is a goddess called HEL, doesn't it sound familiar to you? and she's a kind of godess of hell of course...

Monday, 16 May 2011

targi ksiazki w turynie / salone internazionale del libro torino

 disegno di valerio berruti

chyba wolę targi w turynie od targów w bolonii. pewnie dlatego, że można się pławić w księgarskim raju, wyłowić z morza książkowych pozycji prawdziwe perełki (w bolonii kręci się w głowie od pereł) i porozmawiać z mnóstwem interesujących osób, wydawców i zwiedzających. zwykle wydawcy są w lepszych humorach niż na targach w bolonii, gdzie czuje się delikatne napięcie, oczekiwanie; zwykłe pogaduszki nie są zbyt mile widziane, bo przy stoiskach kłębią sie tłumy, a wydawcy mają do omówienia milion spraw z innymi wydawcami.... w tym roku zostawiłam moją teczkę z ilustracjami w domu i pojechałam. sama. :))) nie muszę chyba mówić, że było jak zwykle fantastycznie i wróciłam pełna wrażen i "złowionych pereł".

a tu znak zorro opowiada o targach w warszawie... szkoda, ze jestem tak daleko!



preferisco il salone di torino dalla fiera del libro a bologna. forse perché ci si può perdere nel paradiso editoriale, pescare delle vere perle dal mare dei libri esposti (a bologna viene il capogiro dal numero di 'perle') e parlare con tante persone interessanti, editori e visitatori. generalemente gli editori sono più disponibili che a bologna, dove si sente un po' di tensione, l'atmosfera d'attesa, e le chiacchierate possono sembrare la perdita di tempo, perché ai stand c'é sempre una marea di gente e gli editori devono contrattare con altri editori... quest'anno ho lasciato la mia cartella con le illustrazioni a casa e sono andata. da sola. :))) inutile dire - era fantastico e sono tornata impressionata e con la borsa piena di 'perle' che ho pescato.

 passerella olimpica a lingotto

Tuesday, 10 May 2011

conoscete i mumin?


poveri bimbi italiani, che non avevate mai convissuto con i troll mumin… quanto mi dispiace per voi… lo dico sul serio. vi siete persi un mondo intero. Mondo dei mumin ovviamente.


ma c'è chi cerca de recuperare un po' e porta i mumin in giro per italia, prima a bologna sono stati l'ospiti nella piazza maggiore, adesso l'associazione hamelin segnala i mumin al trento film festival. spero che non fanno vedere la versione giapponese... meglio date un'occhiatina qui. questo era un incubo di ogni bambino polacco in anni 80....


adesso i troll mumin sono più attuali che mai. nell’epoca di maremoti, terremoti, esplosioni dei vulcani e tutti questi disastri naturali (e innaturali) ci vorrebbe accanto la mamma mumin, che a vedere la cresta della onda di tsunami sopra il bosco vicino a casa dei mumin, tranquillamente consiglia a tutti di spostarci nel salotto. O il papà mumin, che invece è più preoccupato di quanta solitudine soffre il povero vulcano in bel mezzo del mare, che per il terremoto, che ha provocato una gigantesca crepa nel suo giardino. Anche il piccolo troll mumin, che in polacco viene chiamato dolcemente “muminek”, è molto dispiaciuto per lo stato d'animo della cometa nello spazio, che viaggia tutta sola attraverso il cosmo per colpire proprio la valle dei mumin… perciò non vi disperate se la terra ha inghiottito il vostro spazzolino dei denti, quello azzurro, quasi nuovo, perché invece ci poteva rimanere intrappolata la vostra coda. non piangete se l’amaca è stata sciacquata dalle violenti acque marine, che hanno alluvionato la vostra casa, tanto era brutta. piuttosto tenete i vostri gioielli nel laghetto con acqua marroncina, perché è l’unico posto giusto dove tenere gioielli – lì stanno molto bene. 

però la vera ragione di questo post è che sto leggendo questi libri ai miei bimbi e non potevo non raccontare di fantastici, incredibili, meravigliosi disegni in bianco e nero che accompagnano i libri di Tove Jansson. c'è ne da imparare... parecchio... 




co do polskich czytelnikow, to nawet nie bede tlumaczyc tego tekstu, jaki muminek jest to kazdy wie! :))) pozdrowienia od paszczaka!

Tuesday, 5 April 2011

BOLOGNA CHILDREN’S BOOK FAIR


Tym razem będzie po włosku, wybaczcie mi proszę, chętnych na tłumaczenie proszę o sygnał w komentarzach.




Bologna... hm....
È la seconda volta che ci vado alla fiera del libro di Bologna. E sono sempre più perplessa. Vado per vedere la mostra dei illustratori, per ascoltare un po’ qualche personaggio importante della scena dell’editoria per bambini, per curiosare nei stand e origliare qualche conversazione e devo dire che tutto insieme mi fa una grande impressione. Mi manca il fiato. 


E mi porgo una semplice domanda: ma in tutto questo, dov’è “il bambino” per cui tutti si fanno in quattro, producono immagini, oggetti, idee…? Una volta tornata presento le mie scoperte ai propri figli, ma il loro entusiasmo iniziale o esplode alimentato da ben10 e dora (“trash”?) o si spegne a vedere le proposte più ambiziose (salvo poche eccezioni*). Disegni semplici, con colori un po’ spenti, storie un po’ astratte, bellissime, sottili… “ah si, mamma, questo sicuramente piace a te!” purtroppo no, oramai non mi piace più, perché non posso comprarlo per voi, bimbi miei cari, perché mi tocca a leggere questi libri da sola, con voi che sfogliate scooby-doo o enciclopedie dei animali (dove i predatori massacrano le loro prede e il sangue scorre dappertutto) o peggio ancora la collana di Disney. Vorrei che i miei figli leggessero i libri più “gustosi”, raffinati e ce la metto tutta ad abituarli, educarli. Però loro hanno le loro idee e adorano la cultura pop (e non parliamo di Warhol ;)))), secondo me dev’essere una via di mezzo tra “trash”e “art”. Questo avevo cercato alla fiera, ma cavolo quanto è difficile trovarlo! Mi sembra che è anche difficile farlo. Per questo semplice motivo non mi sono arrabbiata guardando la mostra dei illustratori che NON è PER BAMBINI. Loro non c’entrano proprio niente con quelli disegni. Scusate, con la maggior parte, perché qualcuno si salva. Qui però mi viene in mente altra domanda: quanto ci piace la grafica incisoria usata nelle illustrazioni! Eh si! È fatta proprio per quello. Mi viene da ridere che invece i seri incisori si difendono con le gambe e braccia di non essere accusati di essere “illustratori”. Che paradosso.


L’anno scorso ho assistito con grande stupore alla conversazione sui lavori di Iela Mari. Le due bellissime signore parlavano dei bambini come fossero dei rari esemplari di uccelli di paradiso. Della loro delicatezza, bisogno di semplicità, ricerca della verità (wow) e anche se mi piaceva da matti questo discorso, anche se vorrei che fosse così, non potevo credere in tutto questo. Mi dispiace, sorry. L’infanzia è dura, pochi ci sopravvivono senza cicatrici ed è ingenuo pensare che bambini sono così “puri”. Quest’anno invece era la volta di incontro con Jutta Bauer spietatamente interrogata da Nicolaus Heidelbach. Mi sono divertita tantissimo. Specialmente perché la parte iniziale, a quale ho assistito, girava tutta proprio sul tema del macabro nell’illustrazione infantile. Heidelbach sosteneva che già da piccoli abbiamo quel storto piacere di vedere le cose non del tutto “rosee”, ma Jutta Bauer non mollava: macabro o violento va bene, ma il sangue non ci vuole. Mi sarebbe piaciuto vedere/sentire tutto, ma purtroppo dovevo scappare.


Alla fine ho un appello e una domanda ai editori e illustratori, anche se sicuramente non leggono quello che scrivo, ma ho promesso ai miei figli di farlo:
1. Usate per favore le lettere un po’ più grosse e un po’ meno storte, perché una bambina di 6 anni non ce la fa a leggere i vostri libri altrimenti (anche se vuole provare, giuro).
2. Ma tutti questi spazi vuoti tra disegni servono per scarabocchiare, vero?

*le poche eccezioni sono: “Al supermercato degli animali” di Giovanna Zoboli, “Il principe Tigre” di Chen Jiang Hong e qualsiasi cosa di Janosch.

p.s. esercitiamoci insieme...