may the 5th was the japanese children's day, did you celebrate it? we did.
and if there is no wind at all in the sky, you can get it by yourself! :)))
Monday, 7 May 2012
Friday, 4 May 2012
melancholia
a mental kick to the brain
an aesthetic kiss into your eyes
your heart squeezed in the fist of lars von trier
melancholia.
an aesthetic kiss into your eyes
your heart squeezed in the fist of lars von trier
melancholia.
van gogh e il viaggio di gauguin (genova)
still I wonder what it's all about the impressionism... every exhibition that includes the impressionists is a successful event, every museum showing the impressionists' collection is constantly full of visitors, that not only go to see the famous millionaire pictures, but also buy lots of gadgets - handkerchiefs with water lilies, block-notes with sunflowers, scarves with ballerinas, pencils covered with small coloured spots and so on. how come they do last for so long, will there be any other such durable "fashion" in the coming future?
la mostra a genova é finita , ma noi ce l'abbiamo fatta a vederla. e ne valeva la pena. anche se verso l'impressionisti nutro i sentimenti un po' contrastanti. un miscuglio di adorazione, gelosia e avversione con un pizzico di noia... perchè sono dapertutto. però offrono un po' di riposo mentale sinceramente, e non devi neanche portare dietro gli occhiali. ;)))
la mostra era una messa in scena, il titolo é puramente indicativo, perchè appaiono i nomi dei due grandi pittori, quindi sapevamo cosa aspettarci, ma la scelta della parola "viaggio" era un capriccio di curatori. sconvolgente però che tutto il percorso era basato, appunto, sul tema del viaggio. ma i quadri, di cui la maggior parte sono paesaggi, con il viaggio di gauguin non avevano niente a che fare. secondo me ogni scusa è buona per vedere un paio di quadri di turner o rothko, ma mi chiedo perchè erano lì? (e non solo loro - anche stael, wyeth, friedrich, homer...) quale abile tessitore di teorie artistiche avrebbe generato simile fantasia? tornano però ai due principali protagonisti mi sono sentita molto soddisfatta. davvero i quadri di van gogh erano tantissimi e raggruppati nelle sale secondo una chiave chiarissima, e il quadro di gauguin era uno solo, ma bastava per mille quadri.
jedynemu obrazowi gauguina na wystawie w genui poświęcona była cala jedna sala, zaaranżowana na wzór tahitańskiej chaty. trzcinowe ściany podtrzymywały spadzisty trzcinowy dach. tuz przy wejściu - olbrzymi panel z opisem obrazu autorstwa samego gauguina, do tego kuratorski komentarz i trochę historii. naprzeciwko samo nieomal czterometrowe dzieło, w całej swej okazałości - prześwietne oświetlenie, wibrujące kolory - no po prostu potęga majestatu. wielkie, wielkie wrażenie, pozytywne jak najbardziej. i aktualny przekaz oczywiście. po tym doświadczeniu jestem zdania, ze żadna reprodukcja nie jest w stanie oddać siły gauguina i kropka.
a tymczasem znakomita większość pozostałych sal obwieszona została obficie rysunkami i obrazami van gogha. i choć było ciasno bardzo, chociaż musieliśmy dzielić się przestrzenią życiową z tabunem innych zwiedzających, co gorsza często pod postacią grup wycieczkowych szczelnie wypełniających niekiedy cala sale, to trzeba uczciwie przyznać, ze było warto się troszkę pomęczyć. szczególnie, żeby oprócz oglądania poczytać towarzyszące obrazom teksty, w znakomitej większości komentarze samego van gogha do konkretnych płócien wyrażone w listach. wyrazy wdzięczności dla starań brata, podziękowania za przysyłane pieniądze, albo wyjaśnienie drążącego nas dylematu kolorystycznego - czy brak zieleni w niektórych obrazach to jakiś szczególny wynalazek, czy kaprys mistrza? ah nie, to tylko brak funduszy na kolejne tuby farb, a przy malowaniu pejzaży zieleń i żółć szybko się przecież kończy...
a na koniec mała niespodzianka, która jako jedyna zachowała się w pamięci młodego pokolenia - model ogrodów moneta w giverny i jego nenufary.
la mostra a genova é finita , ma noi ce l'abbiamo fatta a vederla. e ne valeva la pena. anche se verso l'impressionisti nutro i sentimenti un po' contrastanti. un miscuglio di adorazione, gelosia e avversione con un pizzico di noia... perchè sono dapertutto. però offrono un po' di riposo mentale sinceramente, e non devi neanche portare dietro gli occhiali. ;)))
la mostra era una messa in scena, il titolo é puramente indicativo, perchè appaiono i nomi dei due grandi pittori, quindi sapevamo cosa aspettarci, ma la scelta della parola "viaggio" era un capriccio di curatori. sconvolgente però che tutto il percorso era basato, appunto, sul tema del viaggio. ma i quadri, di cui la maggior parte sono paesaggi, con il viaggio di gauguin non avevano niente a che fare. secondo me ogni scusa è buona per vedere un paio di quadri di turner o rothko, ma mi chiedo perchè erano lì? (e non solo loro - anche stael, wyeth, friedrich, homer...) quale abile tessitore di teorie artistiche avrebbe generato simile fantasia? tornano però ai due principali protagonisti mi sono sentita molto soddisfatta. davvero i quadri di van gogh erano tantissimi e raggruppati nelle sale secondo una chiave chiarissima, e il quadro di gauguin era uno solo, ma bastava per mille quadri.
jedynemu obrazowi gauguina na wystawie w genui poświęcona była cala jedna sala, zaaranżowana na wzór tahitańskiej chaty. trzcinowe ściany podtrzymywały spadzisty trzcinowy dach. tuz przy wejściu - olbrzymi panel z opisem obrazu autorstwa samego gauguina, do tego kuratorski komentarz i trochę historii. naprzeciwko samo nieomal czterometrowe dzieło, w całej swej okazałości - prześwietne oświetlenie, wibrujące kolory - no po prostu potęga majestatu. wielkie, wielkie wrażenie, pozytywne jak najbardziej. i aktualny przekaz oczywiście. po tym doświadczeniu jestem zdania, ze żadna reprodukcja nie jest w stanie oddać siły gauguina i kropka.
![]() |
nie oparłam się urokowi pamiątkowych magnesów niestety |
a tymczasem znakomita większość pozostałych sal obwieszona została obficie rysunkami i obrazami van gogha. i choć było ciasno bardzo, chociaż musieliśmy dzielić się przestrzenią życiową z tabunem innych zwiedzających, co gorsza często pod postacią grup wycieczkowych szczelnie wypełniających niekiedy cala sale, to trzeba uczciwie przyznać, ze było warto się troszkę pomęczyć. szczególnie, żeby oprócz oglądania poczytać towarzyszące obrazom teksty, w znakomitej większości komentarze samego van gogha do konkretnych płócien wyrażone w listach. wyrazy wdzięczności dla starań brata, podziękowania za przysyłane pieniądze, albo wyjaśnienie drążącego nas dylematu kolorystycznego - czy brak zieleni w niektórych obrazach to jakiś szczególny wynalazek, czy kaprys mistrza? ah nie, to tylko brak funduszy na kolejne tuby farb, a przy malowaniu pejzaży zieleń i żółć szybko się przecież kończy...
a na koniec mała niespodzianka, która jako jedyna zachowała się w pamięci młodego pokolenia - model ogrodów moneta w giverny i jego nenufary.
Tuesday, 17 April 2012
genova mon amour
there is nothing like genova. ...although some say it's quite like barcelona (I cannot compare, 'cause I haven't seen bcn).) my "first time" in genova was a strong experience - lost in the heavy rain, bloodstains and syringes on the pavement, people yelling and trying to grab my arm, panic. and meanwhile, only two cross-streets away, elegant ladies were walking their tiny dogs under medieval porches and buying useless stuff in the most expensive shops. you can come by a spontaneous street-disco-antifascist manifestation in front of the cathedral, where an aristocratic wedding takes place. once you get used to those extreme differences coexisting in the perfect harmony you'll admit that it is one of the most incredible places ever. genova je t'adore!
Tuesday, 3 April 2012
non ditelo ai grandi (don't tell to the grown-ups) czyli nie mówcie o tym dorosłym
alison lurie.
e questo dovrebbe bastare. chi si aggira nei dintorni dei bambini sicuramente è anche andato qualche volta alla biblioteca con loro (no? dovrebbe immediatamente!), e chi si aggira nei dintorni delle biblioteche per bambini e ragazzi alison lurie la trova un po' dappertutto. o per lo meno io la vedo un po’ dappertutto.
“non ditelo ai grandi” ha un sottotitolo: “libri per bambini, tutto ciò che gli adulti (non) devono sapere”. È una raccolta di studi sui più importanti personaggi di letteratura anglosassone per bambini, da beatrix potter, passando per barrie, milne e addirittura tolkien. (ho cercato a lungo nel blog di anna castagnoli qualcosa su questo libro, convinta che lei lo avrebbe descritto molto meglio di me, ma invano.) è estremamente curioso, ma anche un pochino deludente venire a sapere come la vita, spesso un po' sfortunata, si converte nelle storie universali, le fiabe del XX secolo. la povera beatrix potter, chiusa nel suo mondo tra campagna e genitori tiranni, compie le sue tanto desiderate avventure come un coniglietto poco ubbidiente, signor barrie - sempre-bambino nella ricerca del suo mondo perduto con la morte del fratello o piccolo ma eterno rancore di ormai grande alan alexander m. verso il suo padre-gufo. sinceramente senza saperlo si vive questi libri in un modo diverso, più personale, senza leggere tra le righe le sofferenze dei suoi autori. hmm, mi chiedo adesso se è sempre la propria esperienza d’infanzia difficile a portare a scrivere libri per bambini? o delusioni dei ideali pacifisti (per esempio) a scrivere le saghe per adolescenti? una persona che non ha niente da reclamare verso la sua infanzia si metterebbe mai a scrivere per ragazzi o sono solo quelli che devono elaborare in questo modo qualche loro spina nel fianco che si occupano della letteratura per infanzia? certo, sto parecchio generalizzando l’idea, forse è solo il caso che alison lurie non aveva incluso altri scrittori forse meno emblematici, ma più “normali” se si può dire o ha scelto proprio quelli di cui si sa qualche particolare della vita privata.
najciekawszy, jak dla mnie, fragment książki dotyczy "dziecięcego folkloru". wszystkie te wyliczanki, przyśpiewki, wierszyki, które dzieci przekazują sobie z pokolenia na pokolenie, często z pomocą mam, przedszkolanek lub starszych koleżanek (autorka często i mocno podkreśla role kobiet w ustnym przekazywaniu kultury), jeśli dobrze się w nie wsłuchać, to traktują op poważnych sprawach dorosłego świata. według autorki istnieją wyliczanki, które przetrwały do naszych czasów od starożytności, zabawy podwórkowe, które niezmiennie, od stuleci powielają kolejne pokolenia dzieci. niektóre z nich szczególnie "surowe" w wyrazie są skrzętnie ukrywane przed dorosłymi i o ich istnieniu wiem wyłącznie dlatego, ze kiedyś sami byliśmy dziećmi. obserwując dokładnie gesty, wykonywane podczas tych zabaw antropologowie zaobserwowali, ze odwzorowują one dokładnie proces, historie "ucywilizowania" się pierwotnych kultur aż do naszych czasów. wypowiadane przez dzieci słowa maja wagę magicznych zaklęć na pewnym etapie życia. wchodzenie w dorosłość pociąga za sobą wiele frustracji, która w często niecenzuralnych wierszykach i dowcipach ma swoje ujście. dziecięcy folklor ma głównie za zadanie umożliwić dziecku zrozumienie i "kontrole" nad otaczającym go światem, wyswobadza od zakazanych impulsów i jest najstarszą praktykowaną formą sztuki w postaci przekazów słownych, tańca, magicznych rytuałów .
it was really incredible to find out, that some fairy-tales of our childhood were altered by the male writers through ages. the original stories in great majority were told by women and treated about women. the grimms' tales there are 70 female characters with magic forces, while the males are only 21. the "first" versions of the oral fairy tales was doubtless "women's literature" created in opposite to the male's written literature. and it was all about women's life. unfortunately who put down the oral version was always tempted to add the moral conclusion, a good advice or a "softer" ending (as those folk tales were always considered to be a little dangerous to read) and the stories about brave women and a cruel world turned into victorian, elegant and secret messages with hidden sense, and nowadays all that was left from them are disney's princesses in rose dresses... what a horrible pity!
e questo dovrebbe bastare. chi si aggira nei dintorni dei bambini sicuramente è anche andato qualche volta alla biblioteca con loro (no? dovrebbe immediatamente!), e chi si aggira nei dintorni delle biblioteche per bambini e ragazzi alison lurie la trova un po' dappertutto. o per lo meno io la vedo un po’ dappertutto.
“non ditelo ai grandi” ha un sottotitolo: “libri per bambini, tutto ciò che gli adulti (non) devono sapere”. È una raccolta di studi sui più importanti personaggi di letteratura anglosassone per bambini, da beatrix potter, passando per barrie, milne e addirittura tolkien. (ho cercato a lungo nel blog di anna castagnoli qualcosa su questo libro, convinta che lei lo avrebbe descritto molto meglio di me, ma invano.) è estremamente curioso, ma anche un pochino deludente venire a sapere come la vita, spesso un po' sfortunata, si converte nelle storie universali, le fiabe del XX secolo. la povera beatrix potter, chiusa nel suo mondo tra campagna e genitori tiranni, compie le sue tanto desiderate avventure come un coniglietto poco ubbidiente, signor barrie - sempre-bambino nella ricerca del suo mondo perduto con la morte del fratello o piccolo ma eterno rancore di ormai grande alan alexander m. verso il suo padre-gufo. sinceramente senza saperlo si vive questi libri in un modo diverso, più personale, senza leggere tra le righe le sofferenze dei suoi autori. hmm, mi chiedo adesso se è sempre la propria esperienza d’infanzia difficile a portare a scrivere libri per bambini? o delusioni dei ideali pacifisti (per esempio) a scrivere le saghe per adolescenti? una persona che non ha niente da reclamare verso la sua infanzia si metterebbe mai a scrivere per ragazzi o sono solo quelli che devono elaborare in questo modo qualche loro spina nel fianco che si occupano della letteratura per infanzia? certo, sto parecchio generalizzando l’idea, forse è solo il caso che alison lurie non aveva incluso altri scrittori forse meno emblematici, ma più “normali” se si può dire o ha scelto proprio quelli di cui si sa qualche particolare della vita privata.
najciekawszy, jak dla mnie, fragment książki dotyczy "dziecięcego folkloru". wszystkie te wyliczanki, przyśpiewki, wierszyki, które dzieci przekazują sobie z pokolenia na pokolenie, często z pomocą mam, przedszkolanek lub starszych koleżanek (autorka często i mocno podkreśla role kobiet w ustnym przekazywaniu kultury), jeśli dobrze się w nie wsłuchać, to traktują op poważnych sprawach dorosłego świata. według autorki istnieją wyliczanki, które przetrwały do naszych czasów od starożytności, zabawy podwórkowe, które niezmiennie, od stuleci powielają kolejne pokolenia dzieci. niektóre z nich szczególnie "surowe" w wyrazie są skrzętnie ukrywane przed dorosłymi i o ich istnieniu wiem wyłącznie dlatego, ze kiedyś sami byliśmy dziećmi. obserwując dokładnie gesty, wykonywane podczas tych zabaw antropologowie zaobserwowali, ze odwzorowują one dokładnie proces, historie "ucywilizowania" się pierwotnych kultur aż do naszych czasów. wypowiadane przez dzieci słowa maja wagę magicznych zaklęć na pewnym etapie życia. wchodzenie w dorosłość pociąga za sobą wiele frustracji, która w często niecenzuralnych wierszykach i dowcipach ma swoje ujście. dziecięcy folklor ma głównie za zadanie umożliwić dziecku zrozumienie i "kontrole" nad otaczającym go światem, wyswobadza od zakazanych impulsów i jest najstarszą praktykowaną formą sztuki w postaci przekazów słownych, tańca, magicznych rytuałów .
![]() |
"ołtarzyk" ku czci "zabitego drzewa" ze szkolnego podwórka zrobiony przez ewę i jej koleżanki |
it was really incredible to find out, that some fairy-tales of our childhood were altered by the male writers through ages. the original stories in great majority were told by women and treated about women. the grimms' tales there are 70 female characters with magic forces, while the males are only 21. the "first" versions of the oral fairy tales was doubtless "women's literature" created in opposite to the male's written literature. and it was all about women's life. unfortunately who put down the oral version was always tempted to add the moral conclusion, a good advice or a "softer" ending (as those folk tales were always considered to be a little dangerous to read) and the stories about brave women and a cruel world turned into victorian, elegant and secret messages with hidden sense, and nowadays all that was left from them are disney's princesses in rose dresses... what a horrible pity!
Subscribe to:
Posts (Atom)